Musical „Metro” zobaczymy we Wrocławiu w niedzielę, 25 stycznia. Z tej okazji przypominamy rozmowę z Jerzym Grzechnikiem, czyli odtwórcą roli Jana.
Wielu z nas, będąc nastolatkami zachwycało się musicalem „Metro”, Robertem Janowskim, Kasią Groniec, czy Edytą Górniak. Musical pokazywał nam, że to co niemożliwe staje się możliwe. Dawał siłę. Poprzez piosenki uczył wrażliwości, a zarazem bycia twardym w każdej chwili swojego życia. Tak ja to pamiętam. Jakie wrażenie wywarła na Panu ta opowieść?
JERZY GRZECHNIK: – Zobaczyłem ten spektakl na deskach Teatru Dramatycznego z Robertem Janowskim i Edyta Górniak w rolach głównych, kiedy miałem 11 lat. Niewiele szczegółów pamiętam z tamtego wydarzenia, ale pamiętam, że „zbierałem szczękę z podłogi”. To było niewątpliwie jedno z najsilniejszych wrażeń artystycznych mojego późnego dzieciństwa.
Co było potem? Chciał Pan zostać aktorem?
JERZY GRZECHNIK: – Nie, wybrałem zupełnie inną ścieżkę. Studiowałem Zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Dopiero mając 25 lat postanowiłem, że chcę śpiewać. Obróciłem bieg swojej drogi zawodowej o 180 stopni. Co prawda, zawsze lubiłem sobie nucić pod nosem, ale nigdy nie wyobrażałem sobie, że zagram główną rolę w Metrze.
Długo trzeba się uczyć śpiewu, zanim stanie się przed Januszem Józefowiczem?
JERZY GRZECHNIK: – Po 3 latach nauki wokalu postanowiłem sprawdzić się w środowisku profesjonalnym i zacząłem chodzić na castingi. I tak dostałem się do Buffo. W tamtym okresie duża cześć osób, które dostały się razem ze mną do teatru musiała pilnie zalepić luki pozostawione przez artystów, którzy dopiero co odeszli z Buffo. Wiedziałem wtedy, że nie jest obsadzona główna rola w Metrze, ale nie przypuszczałem, że to właśnie ja będę ją grał.
W jaki sposób Józefowicz przekazał wiadomość, że to Jerzy Grzechnik zagra Jana?
JERZY GRZECHNIK: – Pamiętam to bardzo dobrze. Dyrektor w przeddzień przedstawienia kazał mi zaśpiewać parę piosenek, przerobił ze mną może dwie sceny i pod koniec dnia zwrócił się do swojej asystentki mówiąc: ” no, co? To chyba wypuścimy jutro młodzież na scenę?”. Ugięły się pode mną nogi. Miałem jedną noc, żeby uświadomić sobie w pełni, na czym będzie polegać moja rola. Obejrzałem kilkanaście razy DVD ze spektaklem zarejestrowanym w teatrze w poprzednim sezonie zapisując sobie wszystkie drobiazgi w poszczególnych scenach na kartce. No i zagrałem.
Jak widać wystarczy mocno chcieć, by marzenia się spełniły. Jak wyglądał debiut na deskach Buffo?
JERZY GRZECHNIK: – Najśmieszniejsze jest to, że ja właśnie nic nie pamiętam z tego spektaklu. No, ale chyba się udało, skoro już szósty rok gram tę rolę…
Jak będzie we Wrocławiu? Tutaj widownia będzie znacznie większa niż w kameralnym teatrze.
JERZY GRZECHNIK: – Czy kilkutysięczna publiczność jest stresująca? Nie bardziej niż kilkuosobowa. Tak naprawdę zawsze odczuwam tremę przed wyjściem na scenę, bez względu na to ile osób będzie mnie oglądać. Na szczęście w większości przypadków jest to trema mobilizująca. Muszę jeszcze wspomnieć o jednym niezaprzeczalnym fakcie – publiczność niesamowicie mocno wpływa na to, co dzieje się na scenie. Pozytywne reakcje inspirują i często bardzo otwierają artystę. Myślę, że widzowie nie są tego świadomi, jak wiele od nich zależy… To właśnie możliwość zetknięcia się z żywym człowiekiem po drugiej stronie sceny, przekazania mu emocji i odczuwania jego reakcji jest tym, co najbardziej cenię w tym zawodzie.
Dziękuję Panu za rozmowę i życzę żywiołowej reakcji wrocławskiej publiczności.
JERZY GRZECHNIK: – Ja również dziękuję i pozdrawiam czytelników „Dzielnic Wrocławia” i oczywiście zapraszam wszystkich na spektakl.
Rozmawiała | Sabina Misakiewicz
Zdjęcie | Artur Chamski
(Rozmowa z dnia 23 stycznia 2013 roku)